poniedziałek, 12 stycznia 2015

Balladyna zginęła piorunem

Szefowa przyniosła sprawdziany ze znajomości treści "Balladyny". Nie to, żeby ktoś specjalnie przeczytał, ale chyba chciała mieć jasność. Uczniowie jednak postanowili nas zaskoczyć i zdradzić, czemu przeczytać nie mogli:

- "bo zapomniałam się zmusić" - wyznała rozbrajająco jedna z dziewczyn,
- "bo jestem leniwy i wolałem robić ciekawsze rzeczy" - dokonał wglądu w siebie jej kolega,
- "bo bibliotekarka nie chciała mi tej lektury wypożyczyć, bo nie oddałam poprzedniej. no nie oddałam, bo zgubiłam, to jak miałam oddać?" - refleksyjnie zapytała ich koleżanka.

Nawet nie wiedzą ile radości potrafią nam dostarczyć :)

W drugiej pracy rada klasyfikacyjna. Obyło się bez rozlewu krwi. Nie przywiązuję się jednak do tej myśli, ponieważ jeszcze dwie rady oraz dwa zebrania czekają  mnie w tym tygodniu. Jego ukoronowaniem będzie karnawałowa dyskoteka. Stay tuned!

piątek, 9 stycznia 2015

krew na piasku (lub klepce)

Siedzę sobie w pracy i kontempluję deszcz za oknem gdy nagle (WTEM!), z wielkim hałasem i łomotem wpadają jakieś bliżej mi nie znane uczennice (znaczy grzeczne muszą być).

- Proszę pani, proszę pani, niech pani przyjdzie, koleżance leci krew z nosa!!!

Odruchowo wstała i poszłam. Zdziwiona byłam nieco, ale poszłam.

Wchodzimy do klasy. Pośrodku siedzi dziewczynka w kałuży krwi. Na podłodze kałuża krwi. Nauczycielka po łokcie we krwi. Obok siedzącej stoją trzy inne i zawodzą ponuro "ooo, ona chyba umrze, ooo, co to będzie". Krwawiąca broczy i szlocha. W kącie siedzi chłopiec, który z każdą sekundą jest coraz bardziej blady. Ja przypominam sobie wszystko z kursu pierwszej pomocy, ale jedyne co mi się pałęta po głowie to masaż serca.

Pół godziny później, dwie paczki ręczników papierowych i wszystkie chusteczki higieniczne jakie byłyśmy w stanie znaleźć dziecię odjechało do szpitala.

Mam tylko jedno przemyślenie - wolę rzygaczy.

wtorek, 6 stycznia 2015

siła przekazu

Pani ministra tak usilnie przekonywała wszystkich, że szkoły są zamknięte bardzo długo i nie ma co robić z dziećmi, że udało jej się w stu procentach. Badam wczoraj liczbę dzieciaków by postanowić, co z nimi zrobić. Wchodzę do pracowni języka niemieckiego i co widzę?

Dwóch uczniów (z trzydziestu, którzy mogliby być obecni) siedzi i gra ze strasznie straszną panią nauczycielką w tysiąca.

Dobrze, że mieli karty, bo inaczej umarliby z nudów. Prawda, pani minister?

sobota, 3 stycznia 2015

try a little harder

Pokłóciłam się dziś ze szwagierką. Po raz drugi w życiu weszłam w nią z dyskusję na temat szkoły. Za pierwszym razem też nie było dobrze, więc wiem, że więcej tego nie zrobię. Spór dotyczył oczywiście tego, czego rodzice wymagają od szkół a faktycznych możliwości tychże.

Niestety, podobnie jak spora część osób z jakimi zdarza mi się na ten temat dyskutować, rzeczona szwagierka odsądziła mnie od czci i wiary, bo przecież "zawsze możesz zrobić jeszcze więcej!".
W tym wypadku "więcej" oznaczałoby uprowadzenie nieletniego - cóż istotnie, że też sama na ten nowatorski pomysł nie wpadłam...

Czemu tak ciężko zrozumieć, że szkoła jako instytucja, musi działać w granicach prawa?
Czemu tak ciężko zrozumieć, że są pewne schematy i ścieżki postępowania?
Czemu tak ciężko zrozumieć, że nie mogę ot tak zabrać chorego dziecka do lekarza, bo od tego są rodzice i/lub odpowiednie instytucje i nikt nie zbada go bez obecności opiekuna prawnego?
Czemu tak ciężko zrozumieć, że czasami możemy różnić się w poglądach na pewne sprawy i że nie ma w tym nic złego?

Czemu tak łatwo dyskredytować całą moją pracę i zamiast prowadzić dyskusję na argumenty  dowalać czysto personalnie?