czwartek, 26 listopada 2015

Karma

- Suki powinny siedzieć w psychiatryku - rzekł uczeń w kierunku moim i Szefowej.
Jeśli karma istnieje to nawet nie umiem sobie wyobrazić co mu zrobi.

niedziela, 15 listopada 2015

Czyli chilli


Naglący telefon od szkolnej pielęgniarki oderwał mnie od oglądania "mechanika" z kółkiem psychologicznym. Galopem pognałam piętro wyżej, gdzie znalazłam trzech młodzieńców - jeden wyrzygiwał z siebie śniadanie sprzed dwóch dni, drugi spazmatycznie łapał powietrze (niczym rybeńka wyrzucona na brzeg, serio), a trzeciemu wypływały oczy. Trudno było nam nawiązać jakiś kontakt, póki nie przyszedł czwarty, ze szklanką mleka ukradzioną z pokoju nauczycielskiego. Zaśmiewając się do łez wyjaśnił, że koledzy bardzo chcieli nie iść na kartkówkę, więc nażarli się papryczek chilli. A ten z oczami jak zaczął łzawić to wytarł oczy dłońmi, którymi pakował pokarm do otworu gębowego.

Mój złośliwy chichot oburzył panią pielęgniarkę.

To się dopiero nazywa instant karma, nie? w tak wielu znaczeniach...

poniedziałek, 12 października 2015

Brak czucia

Zawezwała mnie ostatnio jedna z moich szefowych. Dokonałam szybkiego rachunku sumienia i poszłam. Patrzymy na siebie, prawdziwa wojna nerwów. Nagle ona wyciąga w moją stronę palec, mruży oczy i mówi:
- Dopalacze. Ty tego nie czujesz, nie?

No racja. Nie czuję nawet bardzo. Znaczy tak, rozumiem, że jest problem, ale nie widzę sensu w robieniu wielkiego halo z dopalaczy kosztem reszty profilaktyki. Bo to trochę jakby wyjątkowo przestrzegać przed piciem wina kosztem innych alkoholi. Więc owszem, nie czuję.

Ale skoro o alkoholu mowa, to mam nowy rekord. 1,8 promila w wydychanym powietrzu miał wczoraj jeden z moich uczniów. Pierwsza klasa gimnazjum. Nie mogę go spytać o to, co pił, gdyż chwilowo przebywa w szpitalu.

To pewnie też wina dopalaczy.

Przekonania

Czas płynie tak szybko, że nie mam kiedy zapisywać różności. A szkoda, chociaż jakoś nie obawiam się, że mogłabym kiedyś zapomnieć o panu (rodzicu), który na moje uprzejme "proszę usiąść" odparł bezpośrednio "dupa mnie boli".

Ale o przekonaniach miałam. Bo jedno mam. Mianowicie uważam, że źle wyglądam w rozpuszczonych włosach. Do dziś wszyscy mówili, że to nie jest prawda, więc czasem rozpuszczałam. Aż odgarniając je dziś z twarzy w ferworze walki usłyszałam z głębi klasy "no niechże je pani zwiąże, okropnie pani wygląda!".

Ha, wiedziałam!

piątek, 4 września 2015

o istocie rzeczy


Takie tam piątkowe rozważania kolegi uczącego religii oraz kwestionujących wszystko gimnazjalistów zdefiniowane przez proste, a jednak istotne pytanie: czy Bóg ma pępek?

no właśnie. ma?

środa, 2 września 2015

początki


Do wakacji pozostało 297 dni.
Pierwszy dzień za nami.

Przyjęliśmy o 15 ucznia, dla którego to już trzecie gimnazjum w tym roku szkolnym - w pierwszym był wczoraj na liście ale nie przyszedł, w drugim poszedł dziś na lekcje, ale mu się nie spodobało i tym sposobem znalazł się pod naszą opieką. Czujemy się wyróżnieni.

Pierwszy dzień za nami.
Do wakacji pozostało 297 dni.

wtorek, 26 maja 2015

migawki


Podsłuchane w Muzeum Powstania Warszawskiego, po obejrzeniu "Miasta ruin".

- Ale chujowy był ten film, nie?
- No, zupełnie nic nie mówili!

Patrzę na uczennice robiące sobie słit focie.

- Laska, ale nie zasłaniaj sobie twarzy tym telefonem, prawie cię nie widać!
- No o co ci chodzi, tak ma być! Jak inaczej mam pokazać mojego nowego ajfona?

niedziela, 17 maja 2015

Pani Pe


Jak już pewnie kiedyś pisałam, największą przeszkodą w mojej pracy są rodzice. Rodzice, którzy z reguły nie mają najmniejszego pojęcia o możliwościach, zdolnościach, ograniczeniach i obawach swoich dzieci. Rodzice, którzy uporczywie lansują tezę, że szkoła ma ich dzieci wychować i oddać naprawione. Rodzice, którzy nie mogą pogodzić się z tym, że ich dziecko jest inne niż oni by chcieli. No i jest pani Pe...

Poznałyśmy się we wrześniu i dosyć szybko zorientowałam się, że to nie jest zwykła osoba, tylko zjawisko. Zjawisko gnane cwaniactwem i instynktem przetrwania, zostawiające za sobą wyłącznie trupy i spaloną ziemię. Zjawisko, które pod sztandarem "jestem samotną matką i mi się należy" jest w stanie sprawić, że jej dziecko jest tylko chłopcem do bicia i szmatą, w którą ona wyciera sobie nogi. Pani Pe - jeśli tylko owładnie nią jakaś koncepcja - idzie jak czołg. Dzwoni do mnie po kilka razy dziennie, a następnie te same pytania zadaje przez telefon mojej szefowej, by sprawdzić, czy nasze wersje są spójne. Rzuca oskarżenia o nękanie, rzuca oskarżenia o kradzież, rzuca oskarżania o zły stan zdrowia dziecka - i hyc!, już jej nie ma! Pobiegła siać ferment gdzie indziej...

Ostatni doprowadzona do ostateczności koleżanka rzuciła do niej przez telefon "niech pani przestanie nas nękać!" - od tygodnia jest cisza.

Czy również zastanawiacie się, jakie działo wytoczy po takiej zniewadze Pani Pe?

czwartek, 19 marca 2015

Kryzys czasu średniego


Weszliśmy w bardzo szczególny czas w roku szkolnym - niby wszyscy uważają, że do wakacji jeszcze daleko, ale zaczyna się już jakaś nerwówka. Uczniowie rozmarudzeni, z fochami, lęgną im się coraz durniejsze pomysły. Rodzice - jeszcze gorzej. My, czyli szanowne grono pedagogiczne, również ciągniemy resztką sił. Policja w placówkach oświatowych gości tak często, że powinniśmy przydzielić funkcjonariuszom jakiś pokój, albo chociaż biurko. A ja zamiast pisać kolejną opinię do psychiatry/sądu/psychologa rozczytałam się dziś w zeszycie wychowawczym jednej z problematycznych klas i chichoczę jak norka.

- uczeń rzuca czekoladą po klasie
- nic nie robi na lekcji (tylko się cieszy z kolegą)
- uczeń wszedł na zaplecze, następnie wyszedł z niego na czterech kończynach
- przynosi na lekcje specjalne, wyjące urządzenie
- siedzi tyłem do tablicy i zjada kartki papieru

Widać, że wiosna przyszła. I że to zaćmienie ma być, nie?

piątek, 27 lutego 2015

sądny dzień

Raz na jakiś czas się zdarza taki dzień. Niby nic, a jednak wszystko. Od rana drzwi się nie zamykają, konkretów brak, a jednak...

- Proszę pani, nie wiem, gdzie jest moja bluza!
- Drogi uczniu, ja również nie.

Stoi i patrzy tymi wielkimi oczyskami myśląc, że wyciągnę tę sztukę odzieży z kieszeni. Prawdziwa wojna nerwów.

- Byłeś już w pokoju nauczycielskim i sekretariacie, by spytać czy ktoś jej tam nie przyniósł?

Patrzy, myśli.

- Nie, bo ja nie wiem, gdzie to jest!

***

- Proszę pani, możemy porozmawiać? (chlip, chlip, smark, chlip)
- No co tam, co się stało?
- Rozstałam się z chłopakiem, jestem taka nieszczęśliwa!
- Ojej, nie wiedziałam, że się z kimś spotykasz.
- Rozstaliśmy się w październiku! (chlip, smark, smark, chlip)

***

- Proszę pani, my wcale nie paliłyśmy w kiblu papierosa, my tam byłyśmy przypadkiem! (chlip, chlip, smark, chlip, wyju wyju) Nigdy byśmy nie paliły, przecież to paskudne i niezdrowe, a my takie piękne i młode (wyyyyyyyyyyyyyyju!)

Dwie godziny później spotykam je palące sto metrów od szkoły.

Taki sobie dzień - niby nic, a jednak.

wtorek, 24 lutego 2015

martwa strefa

Przygotowując się ostatnio do spotkania z kuratorką kilku mych uczniów uświadomiłam sobie, że moje życie zawodowe kręci się dookoła paru nazwisk. To nimi wypełnione są strony mojego dziennika, to o ich posiadaczach rozmawiam w pracy z koleżankami i kolegami. To oni śnią mi się podczas ferii.

A co z pozostałymi?

No właśnie - nic. Nie mam czasu na to by usiąść i pogadać z kimś tak zwyczajnie, nie robię żadnych zajęć poza profilaktyką, nie chwalę bo zajęta jestem powarkiwaniem w męskim kiblu na palaczy.

Mam poczucie, że moja praca zjada mnie czasami. Że jak już znajdę czas, by posiedzieć z uczniami i pogadać o niczym i o wszystkim - o ostatnio przeczytanej książce, knajpach, planowanych wyjazdach - to najchętniej chwyciłabym ich za rękaw i krzyczała "zostańcie jeszcze!". A tymczasem muszę ich przeganiać, bo czekam na kuratora i muszę napisać do sądu.

czwartek, 12 lutego 2015

polityka

Rozmawiamy w pokoju nauczycielskim o sytuacji politycznej, możliwych zagrożeniach i naszych obawach. W pewnym momencie kolega, który siedzi przy komputerze i wypełnia pracowicie rubryczki, odwraca się w naszym kierunku. Widzimy, że chce coś powiedzieć. Świat na chwilę zamiera.
- Gdyby była wojna, to nie musielibyśmy wypełniać tego cholernego dziennika elektronicznego - rzuca i wraca do pracy.

I wszystko wraca na właściwe miejsce.

środa, 4 lutego 2015

rozmówki


- Proszę pani, ja nie rozumiem pytania.
- Którego?
- "Prace domowe lubię odrabiać w ciszy."
- Opowiedzieć możesz tak/nie. Wybierz to, co według ciebie jest bliższe prawdy.
- No ale właśnie w tym problem - ja nigdy nie odrabiam prac domowych!

***

- Proszę pani, a Szczurek mnie nazywa Zezolem!
- Hmm, a może gdybyś ty mówił do niego po imieniu, to on odwdzięczyłby ci się tym samym?
- Sugeruje pani, że to takie jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie?
- Może tak być, spróbuj i się przekonaj.

(namysł. wzdech)

- Cóż, lepsza taka rada niż żadna...

niedziela, 1 lutego 2015

ferie

mam z wolnym czasem taki problem, że uważam, że powinnam go maksymalnie wykorzystać. tylko nie wiem jak. w ciągu minionych dwóch tygodni zajmowałam się głównie oglądaniem seriali (pierwszy sezon broadchurch, what remains, the missing - wszystkie warto zobaczyć) oraz czytaniem (tu niestety dramat za dramatem, nic wartego uwagi). dużo spacerowałam. rzuciłam cukier w herbacie. spałam po dwanaście godzin na dobę. spotkałam się z kilkoma znajomymi (i jedną nieznajomą osobą).

nie udało mi się zrealizować tego, na co bardzo liczyłam, czyli powrotu do gotowania i pieczenia.

jutro powrót do rzeczywistości. do wakacji 95 dni pracy.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Balladyna zginęła piorunem

Szefowa przyniosła sprawdziany ze znajomości treści "Balladyny". Nie to, żeby ktoś specjalnie przeczytał, ale chyba chciała mieć jasność. Uczniowie jednak postanowili nas zaskoczyć i zdradzić, czemu przeczytać nie mogli:

- "bo zapomniałam się zmusić" - wyznała rozbrajająco jedna z dziewczyn,
- "bo jestem leniwy i wolałem robić ciekawsze rzeczy" - dokonał wglądu w siebie jej kolega,
- "bo bibliotekarka nie chciała mi tej lektury wypożyczyć, bo nie oddałam poprzedniej. no nie oddałam, bo zgubiłam, to jak miałam oddać?" - refleksyjnie zapytała ich koleżanka.

Nawet nie wiedzą ile radości potrafią nam dostarczyć :)

W drugiej pracy rada klasyfikacyjna. Obyło się bez rozlewu krwi. Nie przywiązuję się jednak do tej myśli, ponieważ jeszcze dwie rady oraz dwa zebrania czekają  mnie w tym tygodniu. Jego ukoronowaniem będzie karnawałowa dyskoteka. Stay tuned!

piątek, 9 stycznia 2015

krew na piasku (lub klepce)

Siedzę sobie w pracy i kontempluję deszcz za oknem gdy nagle (WTEM!), z wielkim hałasem i łomotem wpadają jakieś bliżej mi nie znane uczennice (znaczy grzeczne muszą być).

- Proszę pani, proszę pani, niech pani przyjdzie, koleżance leci krew z nosa!!!

Odruchowo wstała i poszłam. Zdziwiona byłam nieco, ale poszłam.

Wchodzimy do klasy. Pośrodku siedzi dziewczynka w kałuży krwi. Na podłodze kałuża krwi. Nauczycielka po łokcie we krwi. Obok siedzącej stoją trzy inne i zawodzą ponuro "ooo, ona chyba umrze, ooo, co to będzie". Krwawiąca broczy i szlocha. W kącie siedzi chłopiec, który z każdą sekundą jest coraz bardziej blady. Ja przypominam sobie wszystko z kursu pierwszej pomocy, ale jedyne co mi się pałęta po głowie to masaż serca.

Pół godziny później, dwie paczki ręczników papierowych i wszystkie chusteczki higieniczne jakie byłyśmy w stanie znaleźć dziecię odjechało do szpitala.

Mam tylko jedno przemyślenie - wolę rzygaczy.

wtorek, 6 stycznia 2015

siła przekazu

Pani ministra tak usilnie przekonywała wszystkich, że szkoły są zamknięte bardzo długo i nie ma co robić z dziećmi, że udało jej się w stu procentach. Badam wczoraj liczbę dzieciaków by postanowić, co z nimi zrobić. Wchodzę do pracowni języka niemieckiego i co widzę?

Dwóch uczniów (z trzydziestu, którzy mogliby być obecni) siedzi i gra ze strasznie straszną panią nauczycielką w tysiąca.

Dobrze, że mieli karty, bo inaczej umarliby z nudów. Prawda, pani minister?

sobota, 3 stycznia 2015

try a little harder

Pokłóciłam się dziś ze szwagierką. Po raz drugi w życiu weszłam w nią z dyskusję na temat szkoły. Za pierwszym razem też nie było dobrze, więc wiem, że więcej tego nie zrobię. Spór dotyczył oczywiście tego, czego rodzice wymagają od szkół a faktycznych możliwości tychże.

Niestety, podobnie jak spora część osób z jakimi zdarza mi się na ten temat dyskutować, rzeczona szwagierka odsądziła mnie od czci i wiary, bo przecież "zawsze możesz zrobić jeszcze więcej!".
W tym wypadku "więcej" oznaczałoby uprowadzenie nieletniego - cóż istotnie, że też sama na ten nowatorski pomysł nie wpadłam...

Czemu tak ciężko zrozumieć, że szkoła jako instytucja, musi działać w granicach prawa?
Czemu tak ciężko zrozumieć, że są pewne schematy i ścieżki postępowania?
Czemu tak ciężko zrozumieć, że nie mogę ot tak zabrać chorego dziecka do lekarza, bo od tego są rodzice i/lub odpowiednie instytucje i nikt nie zbada go bez obecności opiekuna prawnego?
Czemu tak ciężko zrozumieć, że czasami możemy różnić się w poglądach na pewne sprawy i że nie ma w tym nic złego?

Czemu tak łatwo dyskredytować całą moją pracę i zamiast prowadzić dyskusję na argumenty  dowalać czysto personalnie?