wtorek, 16 grudnia 2014

konkurencja nie śpi...

Byłam dziś na wycieczce z gimbaziątkami. Oprowadzający nas pan po dziesięciu minutach wymiękł i kazał spadać w podskokach. Nie dziwię mu się. Pani, która nas wpuszczała chciała mi zaparzyć melisę.
Niestety, druga grupa była grzeczniejsza i czekaliśmy na nich godzinę. Znaczy ja czekałam, byłam centrum wszechświata, a oni krążyli dookoła usiłując zaspokoić swoje rozmaite potrzeby.

Czy możemy sobie iść? Nie.
Czy możemy siku? Później.
A muzyki posłuchać z telefonu? Nie, jesteśmy w muzeum.
A mogę wsiąść do tego samochodu? Nie, to eksponat.
A na ten motocykl? Nie, to również eksponat.
No to może jednak siku? Nie.
A tego mogę dotknąć? Nie.
Ale ja się nudzę! Trudno.
A musimy wracać do szkoły na lekcje? Tak.
A zrobimy siku po drodze?

O matko. Ludzie pytają, czemu nie mam dzieci? Serio?
A do tego jedna dziewczynka (urocza!) zaczepiała inne grupy lżąc ich niewybrednymi słowami, a druga bluzgała bardziej niż ja w wolnym czasie. Rośnie mi konkurencja, psia mać...

W każdym razie po powrocie do szkoły usiadłam w kącie (ciągle nie mam swojego pokoju, tak?) i oddychałam zgodnie z zasadami relaksacji. Niestety, zrelaksowałam się tak bardzo, że zgodziłam się iść w czwartek z dziećmi na kiermasz, na którym będziemy wciskali obcym ludziom choinki z makaronu oraz obsypane brokatem ozdoby choinkowe. Instynktu samozachowawczego brak u mnie, oj brak...

1 komentarz: