Straszliwie nie znoszę okolic okołoświątecznych w szkole. Nie dlatego, że nieustannie trzeba się na coś składać i uczestniczyć w uroczystościach, nie. Dla mnie ten czas od początków pracy wiąże się z jakimiś paskudnymi sprawami...
Podczas mojej pierwszej szkolnej Wigilii pojawili się mili panowie policjanci z nakazem dostarczenia ucznia do młodzieżowego ośrodka wychowawczego, co dla wszystkich było dosyć dużym szokiem - włączając w to jego rodzinę, która była przekonana, że jeśli nie odbierze pisma z sądu to może udawać, że go nie było.
Kolejne święta upływały w równie cudnej atmosferze - odbieranie rodzinom zastępczym dzieci i umieszczanie ich w pogotowiach opiekuńczych oraz pobicia i znęcanie się.
Boję się nawet myśleć, że został tylko tydzień pracy (teoretycznie) i że jakoś to będzie. To "jakoś" wyjątkowo mnie przestrasza...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz